Flesz: Nasz Leo

1
fot. NBA League Pass

W świąteczną niedzielę, gdy o 20:30 naszego czasu Dallas w najlepszym antenowym czasie w Polsce – i w najważniejszym meczu sezonu dla następcy Wojciecha Michałowicza (zero presji!) – wyjdzie na ten śmieszny skład Lakers przed halą odsłonięty zostanie pomnik tego, którego rzut wszyscy dziś naśladują. Dirk Nowitzki jest speszony całą tą wystawą, choć nie powinien. Za wcześnie jeszcze, żeby ustawiać obok drugi.

Nie było nic przesadnie spektakularnego, czy wyjątkowego w zwykłej piątkowej nocy, gdy nasz nieogolony w tym tygodniu, zapuszczający zimowy zarost Luka rzucał 50 w Houston, miał 10 asyst, 8 zbiórek, 4 steale – jeden niepoliczony – i stracił też piłkę siedem razy, bo była jego.

“Nic”:

Rockets, jak Orlando, w ostatnim miesiącu grają Play-In koszykówkę, więc stratami wciąż wybijają sobie jeszcze zęby. Więcej jednak w swojej karierze Doncić rzucił tylko top-obronie swojego nemezis Clippers, dlatego mogło mu się to przydarzyć też na Rockets – czepiać się nie będziemy.

To będzie miesiąc już, jak Doncić jest wyraźnie w najlepszej formie od czasu, gdy pierwszy raz miał kieszonkowe w piekarni.

Miał nawet nie jeden, ale dwa highlightowe dunki – ten ostatni tydzień temu zaskoczył nawet jego samego. To, co najlepsze stało się jednak tuż przed wsadem, ale to pamiętamy wszyscy.

Drugą schizmą w tym dribble-dribble stylu stał się Tim Hardaway Jr. na nowo w pierwszej piątce i pojawiające się coraz częściej nieco bardziej gwałtowne wyjścia do przodu – wyjścia teraz z urywającym się i wybiegającym do rogów shooterem Davisem Bertansem, który od tygodnia zastępuje w rotacji dobiegającego zwykle do szczytu, kontuzjowanego Maxiego Klebera. Wszystkie te tyci-zmiany na końcu i tak spotykają się raczej z wywracaniem oczu, bo składy obok Dallas w Konferencji Zachodniej mają wyraźnie lepszy talent wokół swojego najlepszego gracza, przez co w sezonie regularnym łatwiej im o zwycięstwa. W playoffowych seriach to się wyrówna – na to liczy Dallas. Dla Mavericks Doncić musi robić wszystko i nikt w NBA nie musi robić więcej, by wygrywać w tym sezonie mecze.

Na końcu piątkowego meczu więc nawet Doncić był zmęczony.

“He’s the best player in the world.” – mówił Kidd

“I’m not sure that he made an easy shot” – mówił Stephen Silas, trener Rockets.

W noc, gdy jego cudowni koledzy znowu poszli w poniżej 40% gry, Doncić trafił 6 rzutów za trzy, 10 za dwa, połowę tego z midrange, kilka z linii i stworzył kolejnych piętnaście dla pachołków, którzy biegają z nim i przekazują sobie po linii za trzy piłkę, okazjonalnie tylko mrożoną przez Christiana Wooda.

Dlatego, gdy w końcówce, kiedy był soft-podwajany, gdy łatwo pozbywał się piłki i też już zmęczony patrzył jak Houston wraca na końcu do meczu. – gdy było 30 sek. do końca, dwa punkty przewagi Dallas, gdy ostatnie dla Mavericks rzucił Bertans aż dwie minuty wcześniej – Kenyon Martin Junior dopiero co odbił sobie piłkę o kolano na aut, a Rockets już dawno powinni prowadzić – wtedy stało się coś, co się nie dzieje w Dallas. Doncić pozbył się piłki i ta wróciła do niego, gdy stał osiem metrów niekryty na wprost kosza, więc czystym splashem dobił do “50” z asysty Tima Hardawaya Juniora i zamroził mecz. Ten rzut właśnie był ewenementem, jedyną sensacją w całym obrazku.

Bo Luka Doncić nie tylko jest #1 NBA w procencie nieasystowanych rzutów za dwa (91%) i różnica między nim, a drugim miejscem, jest, jak między drugim a trzynastym. Luka Doncić jest też #1 NBA w procencie nieasystowanych rzutów za trzy (83%) i różnica między nim, a drugim Jamesem Hardenem (71%) i resztą niżej (szósty Tyrese Haliburton – 55%) przypomina ten wykres trójek Stepha Curry’ego z jego pierwszego MVP sezonu, gdy nagle zaczął trafiać po 5.0.

Nikt nie jest nawet blisko łącznej liczby nieasystowanych punktów w NBA w tym sezonie. Nikt nie jest nawet blisko ilości jego punktów w akcjach jeden na jednego, bo Doncić jest #2 strzelcem całej ligi i jest #2 w liczbie celnych rzutów minimalnie tylko za Kevinem Durantem – i to tylko dlatego, że ten rozegrał dwa mecze więcej. Tylko “Wally” Haliburton i Trae Young zaliczyli w tym sezonie więcej asyst, i tylko oni dwaj wykreowali nimi więcej punktów. I to wszystko.

To wszystko są też wyrazy szacunku dla naszego dwukrotnego MVP, który próbuje iść po trzeci.

To jest ta ogromna różnica, którą dziś czuć – jak Leo Messi grający mistrzostwa świata obok innych gwiazd. Jest atleta – nie z Francji, tylko z Nigerii – i to wszystko.

W niedzielę Luka grał będzie przeciwko jednemu ze swoich fanów, przeciwko 37-letniemu LeBronowi “I Love him” Jamesowi. Lakers w poprzednim sezonie mieli momenty z Dallas, gdy akurat byli zdrowi i Anthony Davis – świeć Panie nad jego – krył Lukę, a James atakował, ale to już minęło. To nie będzie nawet przekazanie sztandaru – bo to też już było.

Dirk Nowitzki będzie w hali speszony, bo kto by nie był w jego sytuacji.

Poprzedni artykułWake-Up: Święta w NBA zaczęły się wcześniej!
Następny artykułDniówka: Świąteczny power ranking gwiazd

1 KOMENTARZ