Takiej koszykarskiej pozycji jeszcze w Polsce nie było!

1

Przedstawiamy kolejną książkę wydawnictwa SQN pod patronatem Szóstego Gracza.

Tym razem jest to propozycja nieco inna od wcześniejszych – tytuł nie kłamie – dlatego początkowo podeszliśmy do tej książki z dużą rezerwą. Przekonaliśmy się po przeczytaniu pierwszych kilkudziesięciu stron. Jest to ciekawe spojrzenie na koszykówkę, jej historię i do tego napisane w atrakcyjnym stylu, który dobrze się czyta. Polecamy.


Zawsze chciałeś lepiej zrozumieć koszykówkę? I co najważniejsze – w przystępny i wesoły sposób? Nie ma lepszej drogi, niż lektura książki „Oglądaj koszykówkę jak geniusz”, w której to Nick Greene rozkłada ten sport na czynniki pierwsze!

Takiej koszykarskiej książki jeszcze w Polsce nie było. Roli ekspertów nie pełnią tutaj byli koszykarze i analitycy z ESPN. Zamiast nich mamy choćby szefową obsady opery mydlanej wyrażającą swoje zdanie na temat największych parkietowych symulantów, magików analizujących zaskakujące techniki dryblingu Chrisa Paula czy kartografów skupiających się na zabójczo skutecznych rzutach za trzy Stephena Curry’ego.

Autor zabiera nas w nietypową podróż po pięknej historii koszykówki. Książka „Oglądaj koszykówkę jak geniusz” rozkłada tę grę na czynniki pierwsze – tylko po to, żeby poskładać je na nowo. Ta książka sprawi, że najbardziej zagorzali fani koszykówki zostaną zachęceni do ponownego przemyślenia najbardziej oklepanych teorii związanych z rozwojem gry.

Zamów książkę tutaj


Fragment „Oglądaj koszykówkę jak geniusz”:

Podobnie jak ratownicy na pływalni, James Naismith miał stanowczą opinię na temat biegania. Zasada numer 3: „Zawodnik nie może biec z piłką”. Stworzył cały sport w oparciu o ten przepis. Ignorowanie go stanowiłoby afront wobec pierwotnego ducha gry i tylko najbardziej zapatrzeni w siebie i rozwydrzeni ludzie mieliby czelność sprzeciwić się tak jasnej regule bez żadnego poczucia winy. Brzmi jak robota dla studentów Yale.

Członkowie drużyny koszykarskiej Yale wcale nie uważali, że łamią jakieś zasady, gdy zaczęli wykorzystywać drybling. Stało się to około 1896 roku. Tłumaczyli, że w zasadzie „podają do samych siebie”. To oczywiste obchodzenie przepisów, cwaniackie podejście, którego należałoby się spodziewać po przyszłych prawnikach z cenionych kancelarii i stałych bywalcach prasowych kolumn towarzyskich. Wczesne drużyny Yale odnosiły wielkie sukcesy w koszykówce akademickiej i można sobie tylko wyobrażać, jak reagowali ich przeciwnicy, gdy zawodnicy Yale beztrosko kozłowali na całym boisku i tym sposobem kroczyli od zwycięstwa do zwycięstwa.

Historia dryblingu mogła wtedy dobiec końca i pozostać jedynie przykładem braku moralności i wywyższania się ludzi z Ivy League , gdyby nie to, że drybling okazał się fantastycznym pomysłem. Naismith z radością poparł takie rozwiązanie, nazywając je „jednym z najbardziej spektakularnych i ekscytujących zagrań w koszykówce”.

Goście z Yale nie byli pierwszymi, którzy znaleźli obejście dla zasady numer 3, lecz ich rozwiązanie sprawdzało się znacznie lepiej niż wcześniejsze, pokraczne próby sprawienia, by grała była bardziej dynamiczna. Jak zauważał w swojej książce Naismith, zawodnik, który został otoczony, „dobrowolnie pozbywał się piłki” i turlał ją w miejsce, gdzie miał szansę ponownie ją przechwycić. Drybling stał się bardziej wyrafinowaną formą tej strategii, choć trzeba było zmodyfikować przepisy, by gra nie wymknęła się spod kontroli. Według Naismitha „często zdarzało się, że zawodnik biegł po boisku i klepał piłkę ponad głową”. (Wyobraźcie sobie dziecko na plaży, które usiłuje utrzymać w powietrzu balon, jednocześnie biegnąc co sił po piasku.)

Wszystko dobre, co się dobrze kończy i takie tam, ale czy naprawdę możemy zupełnie zignorować oczywisty fakt, leżący u podstaw tej całej historii z dryblingiem? Zasada numer 3 jest jasna, a Yale ją złamało. Jak to nazwać, jeśli nie „oszustwem”?

„To prawdziwy przewrót”, mówi w rozmowie ze mną doktor Shawn Klein, wykładowca filozofii na Uniwersytecie Stanowym Arizony. Klein specjalizuje się w etyce sportowej, a ja zwróciłem się do niego, by lepiej zrozumieć moralne (i niemoralne) podstawy dryblingu. „To słowo chyba najlepiej odda to, co się stało. Poruszali się blisko pierwotnych zasad, ale kompletnie wywrócili oczekiwania dotyczące tego, w jaki sposób te zasady będą przestrzegane”.

Od wymyślenia koszykówki minęło już ponad sto lat, więc dość bezpiecznie możemy uznać, że stała się ona lepsza dzięki dryblingowi. „W każdym pierwotnym pomyśle na grę istnieją jakieś luki – mówi Klein. – Gracze odkrywają te nieścisłości. Właśnie w taki sposób gra ewoluuje”. Być może niektórzy w tym momencie pomyślą o planszówkach, lecz Klein wspomina o skoczku wzwyż, Dicku Fosburym, który zaszokował świat lekkoatletyczny podczas igrzysk olimpijskich z 1968 roku, przeskakując nad poprzeczką tyłem. Zdobył złoty medal, a „flop Fosbury’ego” stał się standardową techniką, wykorzystywaną powszechnie w tej dyscyplinie.

„Brak możliwości poruszania się z piłką stanowił zapewne spory problem w początkach koszykówki – mówi Klein. – Bez wspomnianego przewrotu ta dyscyplina pewnie nie zdobyłaby takiej popularności i dziś już by nie istniała”. Jednak by sport ten mógł ewoluować, należało dokonać zmian dotyczących nie tylko jego zasad.

Początkowo w koszykówkę grano piłką używaną w piłce nożnej. W 1894 roku Naismith poprosił byłego miotacza drużyny bejsbolowej, A.G. Spaldinga, by zaprojektował piłkę specjalnie na potrzeby jego nowej dyscypliny. Powstały produkt, pełen grubych szwów, wyglądał, jakby wyszedł z laboratorium doktora Frankensteina. Wiązanie ogromnie wpływało na zachowanie piłki. Potworka Spaldinga należało odbijać celowo gładszą stroną, by nie odskakiwał w nieprzewidywalny sposób. Drybling nie był często wykorzystywanym zagraniem i tak pozostało aż do czasu wynalezienia piłki bezszwowej w 1929 roku. Zawodnicy wciąż dość ostrożnie podchodzili do tematu kozłowania, ale kilka niepokornych dusz postanowiło poeksperymentować z bardziej skomplikowanym dryblingiem – stosowali ruchy, które obecnie uznajemy za całkowicie normalne, lecz wtedy przypominały magiczne sztuczki.

Jeden z tych popisujących się gości – Marques Haynes – nie miał sobie równych w sztuce dryblingu. Pod koniec lat 40. Haynes zdobył sławę jako członek Harlem Globetrotters, nim odłączył się od nich, by stworzyć własną obwoźną drużynę koszykarskich magików – The Fabulous Harlem Magicians (Wspaniali magicy z Harlemu). Nazwa ta nie była ani przesadą, ani czczymi przechwałkami, bo Haynes i jego koledzy zapewniali publiczności kapitalną rozrywkę i zdumiewali bezradnych przeciwników koszykarską improwizacją. Ówczesny artykuł z „Boys’ Life” opisuje występ Magików w pokazowym meczu przeciwko absolwentom liceum z Plainfield, New Jersey:

„[Haynes] rozpoczął drybling. Kryjący go zawodnik próbował sięgnąć piłki, lecz ta w mig zniknęła wraz z kozłującym ją graczem, a wkrótce ofiarą magika stał się inny obrońca. (…) Tłum krzyczał, wiwatował i tupał. Nieznajomi spoglądali na siebie nawzajem i uśmiechali się w niedowierzaniu. Słyszeli już o tym człowieku i jego dryblingu, lecz nie chcieli w to wierzyć. Teraz mogli podziwiać go na własne oczy, lecz wciąż trudno im było to pojąć”.

Poprzedni artykułDniówka: Irving za Westbrooka, Lakers muszą to zrobić
Następny artykułDeandre Ayton podpisuje ofertę kontraktu z Indiana Pacers, czekamy na ruch Phoenix Suns

1 KOMENTARZ