Dniówka: Czy powinniśmy już zacząć się martwić?

10
fot. AP Photo

Dziś w NBA, podobnie jak wczoraj, sześć meczów i choć to dopiero trzeci wtorek sezonu, przed nami przynajmniej jeden pojedynek, który dla jednego zespołu ma szansę być czymś w rodzaju “statement game”.

Ci przedziwni jak trupa cyrkowa, niezłomni i dobrzy Miami Heat po niedzielnym blowoucie na Houston Rockets polecieli do Kolorado i tam grają dziś z Denver Nuggets. To zdecydowanie najciekawsze spotkanie z dzisiejszego, typowo wtorkowego skedżulu, ale oczywiście nie jedyne interesujące.

(3-3) Indiana Pacers @ (3-3) Charlotte Hornets (godz. 1)

Pacers wygrali już trzy mecze z rzędu, choć w pierwszym z nich stracili Mylesa Turnera, a w trzecim w niedzielę w Indianie nie zagrał Domantas Sabonis. Łydka Sabasa może mu dziś jednak pozwolić wystąpić i oby zagrał, bo Sabonis w post-up vs Cody Zeller to będzie coś co sprawi, że naprawdę będzie warto zobaczyć ten mecz. Malcolm Brogdon kontra Terry Rozier to drugi powód.

Ciekawie z tymi post-upami, nie? Dwa najlepsze pod względem bilansu kluby NBA – Lakers (5-1) i Sixers (5-1) – są także tymi, które zdecydowanie najwięcej używają posiadań post-up do zdobywania punktów. 76ers na 1. miejscu (16.0 na mecz, 0.88 PPP) mają takich posiadań dwukrotnie więcej niż team nr 3 Nuggets – Lakers są między nimi (12.0 i aż 1.21 PPP).

Post-up istniał, ale był wykorzystywany do podań już w pierwszej wersji mistrzowskich Golden State Warriors (Bogut, Draymond), a przede wszystkim zaczął być co czwartą-piątą akcję, gdy dołączył do Dubs Kevin Durant. KD stawał się zagrożeniem jeden na jeden, kiedy na obwodzie Stephen Curry i Klay Thompson stawiali sobie zasłony (to był zupełnie niezły team koszykówki…). Właśnie tych cross-screenów bez piłki, które uprawiali Warriors, brakuje (jeszcze?) w Lakers. Brakuje ich też w Sixers, choć tu zagrożenie rzutowe jest mniejsze niż w L.A.

Na szczęście od wczoraj nie wpadł jeszcze przed moje oczy tekst przekładający ilość post-up na drużynowy sukces (w końcu Sixers mają 15, a Lakers 17 atak NBA) i idący dalej z tezą, że post-upy wracają w chwale i że teraz trzeba grać jak Sixers i Lakers, żeby wygrywać. Post-upy tak naprawdę nigdy nie odeszły, ot jest ich po prostu mniej.

Wracając jeszcze do samego meczu w Charlotte: jestem relatywnie zadowolony z tego, że “2-2” zrobiliśmy trasę po Zachodzie (wygrane z Kings i wymęczone w niedzielę z Warriors). Ale jeżeli dziś mamy wygrać – a wypadałoby – to musimy: A) zatrzymać Sabonisa, B) trafić 15 trójek (trafiamy 39%, 5m. w NBA, a obrona Pacers na obwodzie jest podejrzana), C) spowolnić Jeremy’ego Lamba, który dzisiaj będzie udowadniał włodarzom. #GoCats

(5-1) Miami Heat @ (4-2) Denver Nuggets (godz. 3)

Jest naprawdę ciężko złapać puls tej drużyny Miami Heat (6. tempo, 12. atak, 4. obrona), dlatego że na początku wygrywali bez Jimmy’ego Butlera, który opuścił trzy mecze z powodu narodzin córeczki, a gdy wrócił, to wyleciał Justise Winslow (plecy), a przecież wydaje się, że to dwóch z trzech głównych kozłujących Miami. W dodatku ten trzeci (Dragić) gra z ławki. I trochę na tym to wszystko polega: na bardzo dobrej obronie i elemencie zaskoczenia w ataku. Było tak nawet w tym meczu z Milwaukee, który wyłączyłem pamiętam przy 72-93 i bez żadnych widoków dla Heat, by do niego wrócić i wygrać. W innym z kolei Tyler Herro rzuca nagle 18 punktów w kwarcie, albo Kendrick Nunn w trzy pierwsze minuty oddaje sześć rzutów. Trenerzy rywali podejrzewam, że po prostu nie wiedzą jak się na ten florydzki tabor, przeróżnego typu odmiennych od siebie graczy Miami przyszykować.

Na pewno nie zrobią tego Denver Nuggets, którzy są przekonani o sile swojego zespołu i całej rotacji, mając często jako 11-12 zawodnika w niej ludzi takich jak Michael Porter Jr. i Juancho Hernangomez; czyli graczy, którzy byliby w rotacji 29. innych klubów (dziś ten pierwszy znowu będzie, bo Will Barton – palec stopy – jeszcze nie zagra). Nuggets grają jeszcze wolniej (96 posiadań, 30m. w NBA), niż w poprzednim sezonie (98). Podejrzewam, że jest w tym trochę jeszcze czystego przypadku, ale Nuggets wyraźnie stawiają na to, na co stawia wiele drużyn, którym wydaje się, że mają dobrą obronę: postawmy na nią i zmniejszmy ilość posiadań. Póki co, Denver ma net-rating -0.4, 14. obronę ligi, mniej punktów ze ścięć z rogów, czy za plecy obrońcy, a Nikola Jokić po znakomitych, agresywnych play-offach znów się obcyngala. Cóż, może to “tylko” sezon regularny dla Denver, a my przekonamy się dziś jak Heat wyglądają na wyjeździe i czy faktycznie możemy kupić ich już jako silnego kandydata do Top-4 Wschodu.

(4-1) Boston Celtics @ (2-4) Cleveland Cavaliers (godz. 1)
(4-2) San Antonio Spurs @ (2-3) Atlanta Hawks (godz. 1:30)
(5-1) Los Angeles Lakers @ (2-5) Chicago Bulls (godz. 2)
(2-4) Orlando Magic @ (2-4) Oklahoma City Thunder (godz. 2)

Po dwóch tygodniach sezonu, tu gdzie siedzę, przychodzi taki moment, że chce się już mieć wyrobione zdanie i opinię, gdy z drugiej strony wie się, że jest na to jeszcze za wcześnie. Przez kilka lat miałem np pisarską zasadę: nie krytykuj drużyn zanim nie skończy się listopad. I to jest chyba dobra zasada, tylko że coraz trudniej ją w dzisiejszym świecie przyjmować. Mam wrażenie, że każdy z ośmiu powyższych zespołów zasługuje na jeszcze trochę czasu, by ocenić dokąd zmierza.

Pisałem już wczoraj o tym w kontekście LeBrona Jamesa i jego ciała. Przekonamy się też teraz jak często Lakers grali będą McGee/Howardem, gdy Kyle Kuzma odzyska nogi i dobije do poziomu 26-30 minut na mecz – a żeby tak było, musiał będzie grać jako czwórka obok Anthony’ego Davisa (już grali ze sobą tak kilka minut końca drugiej kwarty w ostatnim meczu z San Antonio).

Kevin Love i Tristan Thompson to za to frontcourt, który w zupełności wystarcza, żeby na Wschodzie zrobić play-offy. To co nie wystarcza, to reszta młodego składu Cavaliers. Dziś Boston raz jeszcze zagra bez Enesa Kantera, który zagrał tylko w pierwszym meczu sezonu (przegranym; przypadek?) i boryka się z bólem kolana, a przydałby się akurat na ten mecz. Kanter trenował wczoraj, ale dziś raczej jeszcze nie zagra – zagra za to Robert Williams i na pewno się przyda. Gordon Hayward i Kemba Walker ewidentnie odzyskują groove, Jayson Tatum wrócił się ze skutecznością za trzy do swojego rewelacyjnego rookie-season i wkrótce pewnie zacznie lepiej kończyć przy obręczy. Ale czy Boston jest teamem, który może zaskoczyć Sixers/Bucks i włączyć się do walki o Top-2 Wschodu?

Spurs (4-2), którzy przegrali u siebie z Lakers i męczyli się u siebie z Wizards, wydają się być dziś w rozkroku pomiędzy teamem ustawionym pod 30+ rzutów DeMara DeRozana i LaMarcusa Aldridge’a, a oddaniem gry Dejounte Murray’owi i Derrickowi White’owi (zwłaszcza); przekonwertowaniu jej na drive-and-kick styl, do którego mają personel, a który uprawiają w zasadzie tylko z ławki, gdzie raz jeszcze znakomicie gra trafiający w tym sezonie co drugą trójkę Patty Mills – od dwóch sezonów także i zajadły obrońca na piłce: jeden z najlepszych back-upów NBA na obu pozycjach guardów. Inspirujące musiało być dla Spurs to, że w czwartej kwarcie meczu z Lakers Dejounte Murray był najlepszym graczem na boisku, po którym biegali też James i Anthony Davis. Atlanta zagra dziś przeciwko Spurs nowe, z wracającym na ten mecz najprawdopodobniej Trae’em Youngiem, który na moje oko za bardzo lubi wozić piłkę. Robi to jednak w nietypowy sposób, bo w pick-and-rollu kocha atakować od zasłony, w drugą stronę. Robi to już w drugim sezonie. Jest zupełnie niezły.

Czy Orlando Magic już powinni sprawdzać, czy mogą przehandlować Mo Bambę, Aarona Gordona, Evana Fourniera za lepszego guarda i punkty z pozycji 1-2?

Tak jak Wizards brakuje talentu w obronie, tak Magic (30. atak i uwaga: 94.6 PKT na 100 posiadań) mają za mało jakości w ataku. Czy są jednak aż tak źli? Może trzeba jeszcze poczekać, aż Nikola Vucević odzyska wigor i wstrzeli się Terrence Ross, który miał trochę kłopotów z kostką i dotychczas w tym sezonie oddał tylko sześć czystych trójek. Magic zaczekają, bo przed 15. grudnia (pierwszym dniem handlowania tegorocznych wolnych agentów z nowymi kontraktami) nie mają w zasadzie raczej wyboru. Dziś zmierzą się z Oklahomą, która już trzeci raz z rzędu zagra prawdopodobnie bez Stevena Adamsa (choć trenował wczoraj), więc trudno nawet powiedzieć czy to jeszcze Oklahoma i co stanie się w Thunder po 15. grudnia.

Czy tylko więc realna presja towarzyszy jednemu zespołowi grającemu we wtorek?

Zach Lowe typował Chicago Bulls do play-offów, wielu z nas też o tym myślało, tymczasem Chicago na starcie sezonu jest 2-5, ale nie chodzi nawet o bilans, tylko zobacz na to z kim grali, zwłaszcza w czterech ostatnich meczach:

– porażka w Charlotte
– wygrana w Memphis
– porażka z Raptors (b2b)
– porażka w Nowym Jorku
– porażka w Cleveland
– wygrana w Detroit
– porażka w Indianie (bez Sabonisa, Turnera, Dipo)

To jest 2-5 na słabym-do-średnim terminarzu. To tylko 43% z gry, to tylko 30% za trzy, to wciąż nierówny, za to już w trzecim sezonie gry 211-centymetrowy, shooting guard (tak) Lauri Markkanen, to od startu tej profesjonalnej kariery w NBA wciąż szukający rytmu Wendell Carter Junior, czy to będący w fatalnej formie fizycznej Otto Porter – cień skrzydłowego, który po cichu zmienił Bulls od razu po wymianie z Wizards. To dziwna sytuacja, bo wydawało się jeszcze w preseason, że Chicago zacznie sezon lepiej i dlatego dziś wydaje się, że mimo wszystko chyba jeszcze za wcześnie określać ich mecz z Lakers jako “must win”.

Lakers zagrają dziś prawdopodobnie bez Avery’ego Bradley’a, który potłukł lewą nogę w San Antonio. Wciąż też grali będą bez Rajona Rondo, którego w rotacji zastępuje dotychczas Alex Caruso. Wydaje się być to dobrą okazją dla Bulls, aby jeszcze więcej pograć ustawieniami na trzech guardów i trzymać Wendella Cartera Juniora na Davisie (i modlić się, że da radę).

Jest taki fajny krótki skecz z South Parku o tego typu rozmyślaniach o martwieniu się, ale od drugiej strony – jest o tym, gdy już jest prawdopodobnie za późno na interwencję, kiedy my jeszcze cały czas zastanawiamy się czy powinniśmy już się martwić. Istnieje szansa, że z powodu codziennej histerii mediów wciąż przegapiamy to o co naprawdę powinniśmy się martwić, tak jak przegapimy asteroidę, bo nie potraktujemy jej poważnie. Być może Bulls są po prostu w złych rękach syna Jerry’ego, Michaela Reinsdorfa, który zatrudnia zły menedżment, a ten zatrudnia niewłaściwych trenerów. Są przecież takie opinie. Od lat. Są byli beat-writerzy Chicago Bulls (Nick Friedell w podcaście Windhorsta), którzy po prostu śmieją się do rozpuku z tego, że Forman i Paxson dali latem nowy kontrakt trenerowi Jimowi Boylenowi.

Dziękuję za przeczytanie.

Poprzedni artykułMiędzy Rondem a Palmą (822): Co dalej z Warriors
Następny artykułJohn Collins z Hawks ukarany zawieszeniem na 25 meczów

10 KOMENTARZE

  1. Zastanawiałem się dzisiaj kto chciałby pójść w wymianie po DeRozana (zakładając, że ten najpierw podpisze kontrakt ze Spurs). Tacy Magic przyszli mi właśnie na myśl, team, który bardzo nie chce tankować , a chce bić się o drugą rundę PO, team, który jak napisał wyżej Maciek szuka pkt z pozycji 1-2. Ofensywa Magic ssie, taki DeMar by im pomógł, sam też miałby znowu swój team i grałby w konferencji gdzie mógłby wrócić do bycia All-Starem.

    0
      • SPURS powinni spróbować pozyskać Myles Turner’a z Indiany, bo dziura pod koszem jest straszna, a graczy na pozycjach 1/2 mają nadmiar.
        Tym bardziej, że LaMarcus ma już swoje lata (34/35) a Poeltl nadaje się co najwyżej do odgarnia śniegu w alpach.

        #FreeLonnie

        0
          • Szanse sa zawsze, co udowadnia Sam Presti! Indiana ma świetnie grającego młodego Sabonisa oraz wybranego w drafcie Bitadze, jak i również zapchane Salary, a do przedłużenia maja jeszcze Oladipo. A co do Adams’a😍 to fajnie mieć takiego gracza, tylko ten jego wysoki kontrakt przeraża i to, że nie jest raczej graczem przyszłościowym? A jeżeli oddasz DDR + pick za Adams’a, to będziesz miał dziurę na 3, jak i problem z kreowaniem i zdobywaniem pkt. Potrzebny jest gracz, który będzie mógł grać razem z LA i go później zastąpić po jego odejściu.
            Teraz wyobraź sobie Turner’a po roku gry&treningu pod okiem Duncan’a🤗
            #BufordCzasNaMeskieDecyzje

            0