Każdy zdanie mieć swoje może

45
fot. newspix.pl
fot. newspix.pl

Miałem napisać tekst o czymś zupełnie innym, ale targnięty impulsem emocjonalnym muszę dać upust swoim przemyśleniom w znajomym temacie. W temacie, który właściwie towarzyszy nam od roku i chyba towarzyszyć będzie jeszcze przez długi czas.

Chodzi oczywiście o przejście KD do Warriors i o narracje, które wokół tego się tworzą. Punktem zapalnym do tej wypowiedzi był monolog Przemka Kujawińskiego (którego skądinąd bardzo lubię słuchać i czytać i serdecznie pozdrawiam) w ostatniej PNŻ adresowany do wszystkich kibiców, którzy ośmielają się krytykować Duranta za to, co zrobił i narzekają na to, że przez to NBA w kolejnych sezonach będzie nudna i monotonna.

Powiem szczerze, że po części odebrałem tę wypowiedź personalnie i w jakimś stopniu poczułem się koszykarskim Januszem. Nie dlatego, że w lipcu zeszłego roku stałem się wielkim hejterem Duranta i spaliłem jego koszulkę, bo wcale jego hejterem nie jestem, nie byłem i nie będę, a jego koszulki nawet nie miałem, więc problem jej utylizacji sam się rozwiązał. Poczułem się tak, ponieważ pewna część mojego umysłu nie jest w stanie przestać krytycznie patrzeć na ten ruch. Z jednej strony bowiem doceniam go za odwagę przy podejmowaniu tej decyzji, bo na pewno był świadomy tego, w jakim stopniu ucierpi jego wizerunek wśród kibiców. Nie dziwię mu się też, bo być może dołączenie do Warriors to była jedyna (a na pewno najkrótsza) droga do sięgnięcia po upragniony pierścień. Z drugiej jednak strony, ruch ten nie budzi we mnie ani odrobiny szacunku. Po prostu. Sorry KD, nawet jak zdobędziesz pęczek pierścieni, to dla mnie nigdy nie będziesz Dirkiem.

Ale mniejsza o to, co sądzę o Durancie, bo nie o to tutaj chodzi i tak naprawdę mało kogo to interesuje. Najbardziej poddenerwowało mnie to, że odbierane jest ludziom prawo do wyrażania własnych opinii.

Albo uważasz tak jak ja, albo jesteś Januszem albo innym Faryzeuszem. Czemu prawidłowa może być tylko jedna narracja?

Kto zdecydował o tym, że to co zrobił Durant, jest jedyną słuszną i najlepszą drogą?

Dlaczego to zdobycie pierścienia jest traktowane, jako najważniejszy cel w życiu koszykarza, który uświęca wszystkie środki?

Ktoś może mi wytłumaczyć?

Bo ja tego nie wiem.

I jeszcze raz – nie oceniam samego Duranta. Zresztą nie jestem nawet w stanie jednoznacznie go ocenić, bo każdego dnia, w zależności od tego, jaki mam nastrój, jaki jest dzień tygodnia, czy świeci słońce i co zjadłem na śniadanie, mam inne spojrzenie na jego sprawę. Tym bardziej mogę zrozumieć, że na świecie są zarówno ludzie, którzy opowiedzieli się po którejś ze stron – albo całkowicie popierają decyzję KD, albo go za nią hejtują. I każdy będzie miał na obronę swojej tezy mocne argumenty. A to dlatego, że nie da się jednoznacznie powiedzieć, czy decyzja Kevina była dobra czy zła. Jak to w życiu, każda decyzja niesie za sobą jakieś plusy i minusy. Gdyby został w OKC, miałby powszechny szacunek wśród kibiców, ale być może do końca życia męczyłby się z jeźdźcem bez głowy Westbrookiem w składzie i finalnie okazałoby się, że ten tandem nie jest w stanie pociągnąć drużyny do mistrzostwa. Gdyby poszedł do innej drużyny, do jakiś Spurs albo Celtics czy Wizards, to może jego fanbase jakoś strasznie na tym, by nie ucierpiał, ale i szanse na pokonanie Warriors i Cleveland też drastycznie by nie wzrosły. Wybrał więc GSW, biorąc właściwie pewny pierścień za cenę reputacji i dobrego imienia. Plusy i minusy.

Dlatego też nie dziwię się, że ludzie mają tak różne opinie na ten temat, bo każdy patrzy przez pryzmat własnych doświadczeń i wartości, które są dla niego najważniejsze, przekonań itd. Dla jednych ważne są pierścienie, dla innych tzw. legacy, przywiązanie do barw klubowych itd. I nie można deprecjonować czyjegoś postrzegania tego ruchu. Dajmy ludziom mieć swoje zdanie, dajmy im się wypowiedzieć i szanujmy czyjąś opinię. Gdyby przejście Duranta do Warriors można było tak jednoznacznie ocenić w którąś ze stron, to nie byłoby wokół tego tak wielkiej gównoburzy. A skoro jednak ta gównoburza jest, trwa już rok i potrwa pewnie kolejny, to znaczy, że ocena wcale taka jednoznaczna nie jest.

A w ogóle śmieszny dla mnie jest argument „na miejscu Duranta każdy by zrobił to samo”. Hej, skąd ta pewność?

Żyjemy w zupełnie innych realiach, po drugiej stronie świata, wychowujemy się w innej kulturze, zarabiamy tysiące złotych a nie dziesiątki milionów dolarów i nikt z nas nie był i nie będzie w takiej sytuacji, w jakiej znalazł się KD, więc skąd miałbyś wiedzieć, jak ja, czy Ty, czy ona, czy on zachowaliby się wobec takiego dylematu?

Czy nawet w samej NBA nie znajdziemy przykładów osób, które przeczą tej tezie? Czy przypadkiem taki John Stockton nie poświęcił pierścieni i kilku milionów na rzecz klubu, z którym czuł się związany? Ktoś powie: „może i poświęcił, ale pierścienia nie zdobył”. I właśnie o to chodzi. Każdy medal ma dwie strony. Plusy i minusy. Nie ma jednej, obiektywnej i definitywnie rozstrzygającej oceny obranej drogi przez życie.

Więc miej swoją opinię, jaka ona by nie była, dziel się nią, podpieraj ją argumentami i się tego nie wstydź. O to zresztą chodzi, żebyśmy się wymieniali swoimi poglądami. Tym żyje NBA. Narracjami i dyskusjami wśród kibiców. Graczy mało interesuje, co ktoś o nich pisze na Twitterze, żaden z nich i tak nie czyta komentarzy na Szóstym Graczu. To wszystko jest dla nas, więc nie zamykajmy sobie nawzajem ust, twierdząc, że jest tylko jedna racja, która jest słuszna. Bo nie jest.

Poprzedni artykułDniówka: Co dalej z Cavaliers?
Następny artykułFlesz: Top-23,5 niezastrzeżonych wolnych agentów w 2017 roku

45 KOMENTARZE

  1. Chyba mimowolny komplement dla Przemka, ale Napierzyńskiego, że kilka osób pomyliło jego pióro z piórem bardziej zasłużonego dla 6G imiennika. Poza tym trochę się z nim zgadzam – indywidualne legacy jest dobre dla nas kibiców, którzy pragniemy dobrej historii, epickich bitew, upadków i podnoszenia się z kolan. Tyle, że KD nie jest pisarzem, który ma nam jak najlepiej sprzedać tworzoną przez siebie historię, tylko facetem, który prowadzi swoje życie tak, by było dla niego najlepiej. Skoro uznał, że komfort gry i mistrzostwo są dla niego rzeczami ważniejszymi, to ma do tego całkowite prawo. Zresztą powiedzmy sobie szczerze – pewne historie zmienią z biegiem czasu swoją wymowę. Statystyki i liczba tytułów będą zawsze najbardziej obiektywnym wymiernikiem kariery zawodowej.

    0
  2. Wbrew pozorom ryzyko, które KD podjął było spore, pomyślcie – gdyby jednak GSW tytułu nie zdobyło, wtedy obecne wieszanie psów na KD byłoby jak orzeźwiająca morska bryza…
    I on o tym wiedział. Dlatego z mojej strony szacunek dla niego, że podołał.

    0