Kevin po drugiej stronie hejtu

64
Albert Pena / Newspix.pl
Albert Pena / Newspix.pl

Ja pierdolę.

Miałem skończyć dzisiaj artykuł o Kyle’u Korverze, bo Kyle Korver jest diablo interesującym człowiekiem. Wygląda jednak na to, że muszę się wstrzymać. No chyba, że zaraz okaże się, że Korver zostanie przehandlowany do Warriors. Nie byłby to taki głupi pomysł. Ostatecznie Kevin Durant trafił w zeszłym sezonie raptem 38,7% swoich trójek. To mniej niż Draymond Green. Wiadomo już, od kogo zespoły będą podwajać Stepha Curry’ego i Klaya Thompsona…

Od kilku lat konsekwentnie wróżyłem, że skończy się wreszcie miesiąc miodowy Kevina Duranta. Czy mam dzisiaj trochę satysfakcji? Może nie do ko…

Co ja mówię, oczywiście, że mam dzisiaj satysfakcję. Kevin Durant zrobił dzisiaj coś, za co znienawidzą go wszyscy miłośnicy zespołów z małych rynków, Islandii i prawilnych zasad wprost z osiedlowych ławek. Wreszcie, chciałoby się powiedzieć. Odetchnąłem z ulgą, bo wcześniej miałem wrażenie, że nienawiści tej nie jest w stanie wyzwolić nawet fakt, że wciąż przegrywa. A przecież nic nie wyzwala w tej lidze tyle nienawiści, co przegrywanie.

Nieskalany bohater naszych czasów stał się właśnie czarnym charakterem, bo sprzeniewierzył się zasadom wprost z własnej osiedlowej ławki. Są na to dowody:

KD 1.jpg

KD 2

Pamiętam bardzo dokładnie 8. lipca 2010 roku. Siedziałem przy stoliku mojego barcelońskiego mieszkanka i na jakimś streamie słuchałem tego, co powie LeBron James. Pamiętam też, co działo się później. Palenie koszulek, listy pisane czcionką comic sans i dziesiątki, setki, tysiące komentarzy i artykułów, w których James był zdrajcą, mięczakiem, quitterem, Pippenem (co – młodsi czytelnicy muszą mi uwierzyć – było w tamtych okolicznościach uznawane za obelgę), arogantem, idiotą, pajacem, frajerem, a nawet – dla wielu przede wszystkim – suką.

Mniej więcej w tym samym czasie, jeśli mnie pamięć nie myli, kilka dni wcześniej, Kevin Durant krótkim tweetem obwieścił, że podpisał przedłużenie kontraktu z Thunder. Kilka tygodni później zaś prowadził reprezentację USA do mistrzostwa świata i w jednej chwili stał się anty-LeBronem. Przepraszam anty-szatanem. Chrystusem dla antychrysta LeBrona Jamesa. Stał się naturalnym obiektem westchnień dla kibiców, którzy mieli potrzebę pokazania, że nie wszyscy muszą być jak LeBron. Że jest jeszcze na tym świecie trochę męskich, czasem szorstkich, ale prawdziwych zasad i kilku graczy z honorem. Tylko, że…

Kevin Durant nie miał jeszcze nawet 22 lat i nie miał za sobą dziewięciu (tak, dziewięciu!) sezonów pełnych rozczarowań. Nie miał za sobą frustracji związanych z lubianym przez siebie trenerem, który nie potrafił pomóc mu wygrywać. Nie miał za sobą frustracji z uwielbianym przez siebie kumplem, który nie potrafił pomóc mu wygrywać. Nie miał za sobą frustracji spowodowanej kontuzją. Dzisiaj ma.

I dlatego podobnie, jak sześć lat wcześniej broniłem decyzji LeBrona Jamesa, tak dzisiaj będę bronił decyzji Kevina Duranta. Pełen satysfakcji, że dopadnie go wreszcie hejt większości koszykarskiego świata, będę bronił jego decyzji, bo po prostu…

To jest dobra decyzja.

Jalen Rose powiedział kiedyś w jednym z podcastów bardzo mądre słowa. “Jeśli gracze NBA naprawdę chcieliby wygrywać tak bardzo, jak twierdzą, że chcą, to wszyscy podpisywaliby minimalne kontrakty z San Antonio Spurs”. Golden State Warriors są, chcą być, chyba są nowymi San Antonio Spurs, więc Kevin Durant udowodnił właśnie, że naprawdę chce wygrywać. Do tego zarobi przy okazji +20 milionów dolarów za sezon.

To jest dobra decyzja. Najlepsza możliwa decyzja, jeśli twoim jedynym priorytetem naprawdę jest wygrywanie.

Golden State Warriors nie tylko wygrali w zeszłym sezonie 73 spotkania. Mają też młody rdzeń gwiazd, które lubią dzielić się piłką, mądrego trenera i GM-a i właściciela, który po przegranych finałach, może znów unieść głowę i powiedzieć, że jego organizacja jest lata świetlne przed resztą ligi.

Kevin Durant zrobił właśnie wszystko, co mógł, żeby dać sobie największe możliwe szanse na wygranie tytułu NBA. Nie mogę go za to winić. Ale rozumiem, że winić będą go za to inni i moje pamiętliwe serce poić się będzie satysfakcją słuchając o tym, jak to Kevin Durant zaprzeczył wszelkim ważnym wartościom tego świata, wybierając klub, który wygrał w zeszłym sezonie 73 spotkania. Klub, który ograł go w finałach konferencji. Klub, którego największa gwiazda wygrała dwie ostatnie nagrody MVP. Klub, którego gracza skopał jego ówczesnego kolegę z drużyny po jajkach…

Co więcej nie opuszcza jakiejś bandy przebierańców z D-League, a zespół, w którym ma innego gracza z top 10 NBA i grono dobrych i bardzo dobrych zadaniowców. Nie jest jak ten nieszczęsny LeBron James w 2010 roku…

Wyobraźcie sobie, że LeBron James zamiast do Miami, odchodzi do Bostonu. Albo że dołącza do Tima Duncana, kiedy ten dominował ligę. Albo idzie grać z Los Angeles Lakers Kobiego i Phila. Albo odchodzi z Orlando, gdzie miał u boku T-Maca.

To właśnie zrobił Kevin Durant. Jeśli zachowanie LeBrona w 2010 roku niegodne było supergwiazdy, to jak nazwać to?

Najbardziej fascynujące zaś w tym wszystkim są dla mnie narracje, które zaczęły krążyć wokół tego ruchu. Bo z jednej strony Kevin Durant “nie ma jaj”. Dołącza do zwycięzców. Godzi się na rolę drugich skrzypiec. Ale z drugiej strony…

…może ma olbrzymie jaja? Bo godzi się na presję, która teraz zacznie otaczać Warriors, którzy muszą – nie – MUSZĄ wygrać mistrzostwo w przyszłym sezonie. Bo godzi się na krytykę mediów i kibiców, która teraz na niego spadnie. Bo jest przekonany, że nawet ze Stephenem Currym w składzie, to on będzie największą gwiazdą.

Z jednej strony Kevin Durant pomógł właśnie wypolerować kolejny fragment dziedzictwa LeBrona. Bo kto będzie miał teraz serce, by wypominać Jamesowi przenosiny do Heat? Ale z drugiej strony…

…może właśnie jest na dobrej drodze, by pogrzebać dziedzictwo LeBrona, jeśli ogra go w kilku kolejnych finałach.

Lub nawet z trzeciej strony…

…może daje właśnie szansę LeBronowi na nieśmiertelność i przebicie Michaela Jordana. Bo da mu paliwo na kolejne sezony walki. Bo da mu rywalizację, jakiej brakowało w starciu ze Stephenem Currym. Bo da mu szansę na pokonanie potencjalnie jeszcze lepszej drużyny niż zeszłoroczni Warriors!

LeBron James w swoim czasie podjął bardzo dobrą decyzję, by przenieść się do Miami. Dziś decyzja ta wygląda jeszcze lepiej, bo dzięki niej mógł wrócić do Cleveland i wygrać swoje najważniejsze mistrzostwo w karierze. Nie mam pojęcia, czy Kevin Durant pójdzie podobną drogą (choć pewnie tamta decyzja Jamesa miała wpływ na tę dzisiejszą Duranta). Prawdopodobnie nie. Nie ma to jednak większego znaczenia. To, co ma znaczenie, to jak zawsze zwycięstwo.

Jeśli KD wygra z Warriors, jeśli zbuduje tam dynastię i jeśli przy okazji przyćmi Stephena Curry’ego (jeśli okaże się, że obok niego wygląda na lepszego gracza, że jest liderem), to jego dziedzictwo będzie niezagrożone. Nie mam wątpliwości, że znajdziemy wtedy narrację, która zgrabnie wytłumaczy jego przenosiny. Najwyraźniej jednak (na ile można wyciągać wnioski z twitterowej sondy) nawet dziś nie wygląda to tak źle:

Jeśli jednak Durant przegra…

Dlatego nie bojkotujcie jeszcze tego sezonu. Tylko i wyłącznie idea tego, że Durant może przegrać, zbuduje napięcie, które wydawałoby się umknęło dziś z NBA tak, jak KD umknął z Oklahomy. To dzięki tej idei szukać będziemy konfliktów między nim i Currym (a może i Thompsonem?). To dzięki tej idei słuchać będziemy szemranych doniesień o problemach z chemią w szatni. To dzięki tej idei każda porażka Warriors będzie “coś znaczyć”.

W NBA to mistrzostwo decyduje o wszystkim. Mistrzostwo, którego nie rozdaje się przed sezonem. Nie, ten sezon wciąż się jeszcze nie skończył. Ten sezon właśnie się zaczął. Póki co sezon na hejt, który już niebawem zastąpiony zostanie po prostu – jak zawsze ostatecznie ma to miejsce – koszykówka.

Poprzedni artykułDECYZJA: Kevin Durant wybrał Golden State Warriors!!
Następny artykułMark Cuban (niestety) przejmie kontrakt Andrew Boguta i pozwoli Warriors podpisać Duranta

64 KOMENTARZE

  1. Elegancko Przemku. Tekst est pierwsza klasa, można gadać co się chce ale Tytuł jest najważniejszy i nawet najwięksi bezpierścieniowcy zamienili by wszystkie swoje statsy na choćby jeden pierścionek… poza tym ja lubię jak ktoś się nad kimś pastwi :):) więc liczę na to, że GSW będę teraz dewastowali +45 90% ligi !!! :D

    0