Nikt nigdy nie dominował jak LeBron James

62
fot . NBA League Pass

To idiotyczna dyskusja. No, ale lubimy idiotyczne dyskusje. To z powodu idiotycznych dyskusji ktoś kiedyś wymyślił piwo. Do tego, finały NBA dopiero za miliard lat i potrzebujemy jakiejś idiotycznej dyskusji.

Spróbujmy ją jednak zrobić nieco mniej idiotyczną. Może zamiast zadawać pytanie, kto był najlepszym koszykarzem w historii, zapytać, kto był najbardziej dominującym w swojej epoce?

Chcesz czytać dalej?

Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.

Subskrybcja

Uzyskaj dostęp do
pełnej treści artykułów.
Poprzedni artykułKontynuacja dobrych zmian w Detroit: SVG finalizuje kontrakt z nowym GM’em
Następny artykułPhil Jackson radzi Carmelo Anthony’emu, żeby poczekał do 2015 i to ma sens

62 KOMENTARZE

  1. O nie, Przemku, jak Cię lubię, to nie uda Ci się wciągnąć mnie w tę dyskusję, bo ten artykuł jest jak zaproszenie do rodziny Adamsów – niby sympatycznie, ale jednak wokół sporo wariatów. Co nie zmienia faktu, że w 100% zgadzam się, że LeBron jest już w absolutnej czołówce wszech czasów, no i że prime Jordana trwał praktycznie do końca jego gry w Bulls, więc te dwa sezony wyjęte z jego koszykarskiego życiorysu w istotny sposób wypaczają te tabele. Generalnie, jest tutaj sporo tzw. “naciągactwa”, bo np. przesunięcie prime’u Duncana o rok (1999-2005) dość znacząco deformuje “cyferki”. Takich przykładów jest więcej, ale mniejsza o to. Ciekawy tekst, ale nie piszę się na debatę z tymi, którzy lada chwila nadciągną na tę sielską łąkę. Pzdr.

    0
  2. Myślę że te dwa „3-latka” powinno się traktować łącznię jako 6 lat, bo ile spotkań rozegrał w 94-95? 10-15? LeBron jest dla mnie zaraz za Jordanem ale nigdy go nie przeskoczy. Nie potrafi być takim skurw*synem, zabójcą jakim Jordan był.

    0
    • I tak kurwa w kółko… Człowiek już ma wrażenie, że na horyzoncie widzi ćwierć rozsądku i potem dostaje po pysku takim “NIGDY MJ’a NIE PRZESKOCZY”. I właśnie dzięki takim maciejom.w(różbitom), co przyszłość mają rozrysowaną w arkuszu excela, dyskutowanie o wartości gracza sprowadza się do lepienia babek w piasku.

      0
      • Jak dla mnie go nie przeskoczy i tak jestem wróżbitą. Może sobie przeczytaj czemu dla mnie MJ będzie lepszy zawsze, bo LBJ w wieku 30 lat chyba już dużo w swojej grze nie zmieni/ulepszy. Czy zdobędzie więcej misiów? To już inna sprawa

        0
        • Śmiała teza, gdy weźmie się pod uwagę fakt, że z sezonu na sezon LeBron udoskonala poszczególne elementy gry. Nie obraź się, ale na podstawie kilku Twoich postów, jakie miałem możliwość przeczytać, trafiłeś do mojej prywatnej szuflady z napisem “TROLLE/GROCHEM O ŚCIANĘ”.

          0
          • Spoko od tego jest internet chyba? Miło mi że masz swoją szufladkę i w niej jestem;) Z chęcią to odszczekam za parę lat jeśli Bronek zrobi kolejny skok. Poprawił jumper (choć według mnie powinien nadal nad nim pracować) ale zastanawiam się co jeszcze może poprawić? Grę w post?

            0
  3. Jeśli to zasługa (ten art) siostrzeńca to propsujemy rodzinę:) We are all witness – dawno slogan tak nie oddawał rzeczywistości. Czy jesteśmy fanami LBJ czy nie, nie ucieszy nas wszystkich koniec jego kariery. Tak jak i tego z LAL co zgarnął kontrakt na ponad 40 milionów ostatnio…

    0
  4. Świetne. Ciężko LeBronowi będzie przeskoczyć Jordana, choćby dlatego, że zawsze bardziej pobłażliwie patrzymy na legendę w historii i chyba mało kto zrobił tyle dla popularyzacji NBA co MJ. Z drugiej strony, chyba jednak jeszcze nie ta klasa i nie wiadomo czy kiedykolwiek będzie TA KLASA. Nawet jak cyferki będą lepsze, no np. tegoroczne mistrzostwo (spore szanse) czy puśćmy wodzy wyobraźni – szansa na hipotetyczny 4-peat. Jak ktoś wyżej napisał, to nie ten sam typ jak ten “psychopata” ;-), który “mordował” wszystko na jego drodze. Z kolejnej strony pomijając Kobego (gorszą wersje “psychopaty”) kto nim teraz jest lub może zostać ?. Ale to, że jest/będzie drugi dla mnie nie ulega wątpliwości. Zresztą tak miało być od samego początku, jesteśmy świadkami, historia się wypełnia.

    0
  5. Temat rzeka. Wieczne porównania graczy z dwóch rożnych wieków, dekad i nie tylko. Te pytania które zawsze nie dawały mi spokoju kto jest lepszy, kto by wygrał w swym prime pojedynek 1 na 1. Kto więcej wnosi do drużyny. Ten tekst przypomniał mi inny tekst Pana Przemka dotyczący Len’ego Bias który był świetny, aż ciarki przechodziły jak się czytało historie zawodnika który mógł być kryptonitem Jordan’a. Dla mnie Lbj jest już 2, tylko MJ stoi wyżej. Ale historia Jordan’a się skończyła, a Lebrona nie. Poczekamy zobaczymy!

    0
  6. Heh, I tak Kobe > James czy ty tego chcesz przemku czy nie.
    Mam wielką nadzieję, że Spurs przymkną w czerwcu tego roku co niektórych.

    Czy wy, psychofani Jamesa, zdajecie sobie sprawę, że jedna, jedyna trójka, a wcześniej off zbiórka Bosha, uratowały Legacy samozwańczego króla? Czy wy zdajecie sobie z tego sprawę?

    Wiecie, że gdyby nie Allen, James byłby gościem, który przegrał 2 z 3 finałów?

    0
    • 3 z 4

      Opowiem Ci krótką historię, w klimacie poprzednich i obecnych finałów. 23 grudnia 1996 roku Miami Heat po raz pierwszy w historii organizacji zdołali wywieźć zwycięstwo z San Antonio podczas meczu sezonu regularnego, po 10 wcześniejszych porażkach. W drugiej kwarcie owego meczu David Robinson doznał poważnej kontuzji złamania kości lewej stopy, przez którą stracił resztę sezonu. Spurs bez swojego lidera zatankowali (nie mieli wyjścia) i z bilansem 20:62 wygrali loterię draftu, by z pierwszym numerem wybrać Timothy’ego Duncana. Resztę znasz

      Życie to przypadek i wszystkie małe rzeczy determinują jakieś wielkie wydarzenia (duża trójka Jamesa akcję przed rzutem Allena). Gdyby Kobe został wytransferowany na Pluton mógłby mieć 3 pierścienie w roli drugiej opcji i byłby daleko poza top10 w historii tej gry

      Więc przestań pieprzyć

      0
    • Oho, właśnie o takich wariatach pisałem w swoim pierwszym komentarzu pod tym artykułem. A czy Ty – jako, zgaduję, psychofan Bryanta (choć pamiętam, że na ZP1 jak obłąkany gloryfikowałeś Nelsona) – wiesz, że np. gdyby nie Gasol i role players Lakers, to po przegranym Game 7 Finałów 2010 w świat poszłoby 6/24 z gry Bryanta? Zabawa w tego typu wyliczanki to jakaś dziecinada. Zespół NBA z mistrzowskimi aspiracjami, mimo oczywistej hierarchii, powinien stanowić kolektyw i chyba tylko Tobie podobni mają problem z tą retoryką. Idź, proszę, być trollem gdzie indziej.

      0
    • nie lubie LBJ nie jestem jego fanem i jak dla mnie nigdy nie przeskoczy MJ chocby nie wiem jak bardzo jego fani szukali i opowiadali to nigdy nie bedzie ponad MJ bo watpie zeby za 10lat po skonczeniu kariery LBJa koszulki byly w top10sprzedazy a o buty z jego znaczkiem ludzie sie zabijali ale bedzie tym drugim prawdopodobnie. co do finalow z zeszlego roku wygral lepszy bo jak to mawiaja szczescie sprzyja lepszemu i choc mam nadzieje ze w tym roku SAS pokaza ze to byl tylko przypadek blad w pracy i w tym roku wygraja.. a co do kobego to z tego co wiem jest najgorszym MVP fianlow w histori z jedna z najgorszysz skutecznosci i bodajze najgorszym PER wsrod MVPfinalow wiec jego legenda to jedna z najbardziej naciagnietych legend przez psychfanow jego bo gdybac mozna bo bez shaqa kobe wygral 2z3 finalow a bez gasola i zdrowego buynama nigdy nie przeszedl1rundy PO

      0
  7. Zawsze takie artykuły traktuje z taką samą powagą jak statystyki w stylu “jest pierwszym zawodnikiem który rzucił 36 punktów na skuteczności 57%, zebrał 7 piłek i miał 5 asyst w back-2-back”.Oczywiście mam świadomość, że to zabawa, autor sam o tym nadmienia jednak nie zapominajmy, że takie artykuły są głównymi prowodyrami wszelkich sporów.Po co więc prowokować?

    P.S Wystarczy prime Jordana przesunąć z lat 86-92 na 87-93 i już wszystkie wyliczenia idą w łeb.To tylko świadczy o tym, że statystyki można na ogół przedstawić tak żeby zgadzały się z góry założoną tezą.

    0
  8. Tekst o LeBronie a dla niektórych oczywiście najlepszy moment żeby pohejtować Bryanta. Nawet w artykule o suszy w Kambodży robiliby to samo. Ale LeBrona hejtować nie można bo zagryzą i od oszołomów zwyzywają ;)
    Nie wystarczy, że możecie sobie tu posłodzić wzajemnie o wielkości Jamesa? Po co sprowadzać dyskusję na poziom polskiej polityki?

    0
  9. Bazowanie na takich statystykach pokazuje bardziej poziom konkurencji w danych czasach niż dominacje danego zawodnika. Jordan podzielil swoje punkty z Magic’iem, Shaq z Duncanem, Kobe z Lebronem. Gdy Kobe zostawal MVP sezonu to bil sie z CP3 do ostatniego meczu wiec pewnie rozlozenie glosow jest 51/49. 2 z 6 lat dominacji KB byla w “czasach Smusha Parkera” w Lakers. Caly artykul to takie dopasowanie zestawu statystyk aby jakos udowodnic teze.

    0
    • “Bazowanie na takich statystykach pokazuje bardziej poziom konkurencji w danych czasach niż dominacje danego zawodnika”. – Czy jeśli poziom konkurencji w danych czasach jest słaby, to w takim razie dany zawodnik “nie dominuje” w tych czasach? Gdzieś tu Ci się wkradł błąd logiczny. Zaś dopasowywanie czegoś do czegoś, do mówienie, że Kobe podzielił swoje punkty z LeBronem, zapominając, że LeBron “musiał” w takim razie dzielić swoje punktu z Kobem – jak je podzielili widzisz w tabelce. To teraz powiedz mi, czy była to słaba konkurencja (plus ten CP3, który bił się z Kobem), czy też nie?

      0
      • Akurat Kobe z Lebronem podzielili punkty tylko w trzech latach ale w przypadku Magica/Jordana i Shaqa/Duncana problem jest juz większy – gdyby nie gral jeden kazdej wymienionej pary, drugi zgarnialby 90% glosow.
        Moze i jest to dominacja jednak czy aby na pewno działa to na korzysc zawodnika? Wolalbym byc MVP kiedy mam godnego przeciwnika (CP3/Kobe). Obecnie wiemy kto nim zostanie przed 42 meczem sezonu.

        0
  10. Skoro rozgorzała tak interesująca dyskusja, to i ja pozwolę sobie wtrącić swoje “trzy grosze”.

    Po pierwsze, rozumiem Przemku że w oczekiwaniu na czwartkową noc chciałeś zapewnić nam zajęcie – i udało CI się to;) A poważnie, to rzuciłeś dobry temat do dyskusji i założę się że nie oczekiwałeś, iż zakończy się ona jednomyślną konkluzją. To po prostu niemożliwe.

    Po drugie, z artykułu Przemka wyciągam jedno przesłanie, które jak rozumiem Przemek chciał nam przekazać – LBJ jest już w grupie najlepszych z najlepszych, TOP3 czy jak wolicie – to fakt i pora się z tym pogodzić. Udowodnił co miał udowodnić i teraz już tylko nadbudowuje pomnik nad solidnymi fundamentami.

    Po trzecie, dyskusje który z zawodników jest najlepszy, “GOAT”, MJ czy LBJ są, moim zdaniem, jałowe i trącają amerykanizacją. W USA musi być zawsze ten jeden, ale czy my na pewno musimy się temu poddawać? Moim zdaniem nie. Nie traćmy czasu na taką dyskusje. Dla mnie MJ zdefiniował koszykarza grającego na pozycji SG, a LBJ na SF. Obaj są w moim “Dream Team’ie”. Czekam z niecierpliwością na graczy, którzy zdefiniują mi PG, PF i C.

    Po czwarte, w dyskusjach typu Mj vs. LBJ często wkracza się na poziom wpływu danego gracza na postrzeganie koszykówki na świecie, na to jak jest rozpoznawany itp. Moim zdaniem nie da się tego porównywać. Tak jak zauważył WEREGIL MJ był ikoną popkultury. “koniem pociągowym” i twarzą ekspansji NBA na świat. To wynik zbiegu okoliczności – oczywiście wielkości MJ jako koszykarza, jego osiągnieć, IO w Barcelonie i Dream Team I, NIKE jako propagatora brandu MJ, jego charyzmy i osobowości. MJ niejako został namaszczony na bycie No. 1 bo takie były czasy. Nie mam oczywiście tego za złe MJ, jego szczęście, ale nie powinno podawać się tego jako argumentu w dyskusji MJ vs. LBJ.

    Po piąte -Przemek ma dużo racji pisząc ze nikt tak jak LBJ nie dominował ligi. Ale chyba nie wszyscy rozumieją o jaką dominację tu chodzi. Ja rozumiem “dominację” w kontekście artykułu Przemka jako powszechną świadomość i opinie że dany zawodnik jest najlepszy na świecie. Nikt dotychczas nie podniósł, że zdaje się w ubiegłym sezonie (poprawcie mnie jeśli się mylę) prawie wszyscy głosujący w na MVP, oprócz jednego, wybrali LBJ na pierwszym miejscu. To oznacza prawie jednomyślność. Konsekwentnie – LBJ zdominował ligę i gre jak nikt inny. Oczywiście ktoś może podnieść argument, że w drugiej połowie lat 90-tych ludzie głosowali na Mailman’a a nie na MJ bo mieli dość dominacji MJ. Mogło tak być, nie wykluczam. Wniosek – tej dyskusji też nie rozstrzygniemy i nawet liczby nam w tym nie pomogą.

    Po szóste – kiedyś biegałem po asfaltowym boisku rzucając piłką do blaszanego kosza twierdząc ze jestem Kobe. A dziś paręnaście lat starszy dość krytycznie oceniam jego karierę i osobę. U mnie nie jest w TOP3, a nie wiem nawet czy w TOP10 by się załapał. Takie jest moje zdanie. Mam do tego prawo. Tak jak i inni mają prawo mieć inne. Szanujcie moje a ja będę szanował wasze. Houk.

    0
  11. Profani, świętokradcy, w najlepszym razie prowokatorzy!!!
    Jak śmiecie w ogóle zestawiać Baryshnikova z Godzillą? (chociaż oczywiście obie postacie w swojej klasie i w swoim stylu dominowały/dominują w grze zwanej koszykówką) :)

    Porównać “greatness” dominujących zawodników z różnych epok można tylko w jeden sposób: we własnym sercu i sumieniu. I to tylko pod warunkiem, że się te epoki przeżyło i w ich trakcie widziało mecze obu porównywanych. Oglądanie i ocenianie meczy z dawnych lat z wideło czy teraz z kompa, nie daje odpowiedniego “kontekstu przeżyciowego”. Nie można obecnymi oczami, wyhodowanymi tylko na dzisiejszej lidze, oglądać meczy dawnych, bo wtedy rzeczywiście Mikan wyda się strasznym fajtłapą, a Jerry West Eugeniuszem Kijewskim. Nie mówiąc już o tym, że nie można odpowiednio przeżyć ich stawki. Zresztą szkoda miejsca i czasu na wyjaśnianie owych meandrów epistemologii. Sapienti sit.
    I mimo że powyższe obarczone jest – mówiąc szumnie – szeregiem wad poznawczych związanych z właściwościami obiektu poznającego i sądzącego (nieobiektywizm, zmiany w postrzeganiu związane z dorastaniem, mnóstwo innych czynników…), jedynie częściowo łagodzonych przez statystykę, to właśnie tego typu ocena “wielkości zawodników” jest wbrew pozorom najlepsza i najsensowniejsza.
    A że zawsze przy tego typu metodzie ktoś będzie mógł krzyknąć: a ja się nie zgadzam! mi się wydaje inaczej! Mój psychofanowy sąd i ogląd rzeczywistości (najlepiej takiej, o której tylko czytał i widział urywki na YT oraz oglądał ją w statystykach) jest lepszy niż twój!… etc. Trudno. Np. mnie to wcale nie przeszkadza. To nie jest metodologia badań naukowych ani procesu karnego, więc niech każdy ma swoje lepsze czy gorsze zdanie.

    A moje zdanie jest takie jak na wstępie.
    Pomimo, że uwielbiam LBJ i mu kibicuję, że z przyjemnością oglądam jego mecze, uważam go za obecnie najlepszego zawodnika, podziwiam jego osiągnięcia, statystyki, styl gry… etc. Ale…
    Ja doskonale pamiętam całe lata 90-te i tamte playoffy, tamte finały, a nawet retransmisje kilku meczy z końcówki lat 80-tych. I niestety (albo stety) takiej dominacji w grze, gdy na boisko wychodził MJ, do dzisiaj nie widziałem. Mike nawet przegrywać potrafił w dominujący sposób. Jak na boisko wychodzi Lebron to po prostu może przegrać i nikogo to nie zdziwi. Może położyć mecz, zniknąć w końcówce, od czasu do czasu być po prostu człowiekiem. Z Jordanem było to nie do pomyślenia. No może najbliżej tego było w którymś meczu z Indianą.

    A o swoich wrażeniach płynących z porównania gry MJ i LBJ nie zamierzam z dzisiejszymi nasto-dwudziestolatkami dyskutować. Natomiast jeśli znajdzie się tutaj matuzalem taki jak ja, który pamiętał GOAT in his prime, to zapraszam do dyskusji w tym przedmiocie.

    PS. Bodaj w 93 r., jak MVP został Barkley, ktoś powiedział, jakiś trener czy dziennikarz: “fajnie, że został, należało mu się, słuszny i sprawiedliwy wybór, ale prawdziwy MVP i tak jest tylko jeden. I wszyscy wiedzą kto nim jest.”
    To tyle w przedmiocie wymyślonego przez Autora kryterium ;)

    0
    • Święta racja.
      Doskonale pamiętam MVP dla Malone, po którym wszyscy puszczali oczko – no przecież nie wypada dać 10 z rzędu Jordanowi, więc wykreujmy jeszcze jakąś gwiazdę, żeby nie było nudno…”
      A potem przychodziły Finały i tak nawet kibice Jazz wiedzieli, jak to się skończy….

      0
  12. Przemek to umie (lubi? :D) wsadzać kij w mrowisko :)

    O ile podoba mi się jego podejście do tematu, o tyle nie podoba mi się wybrane przez niego kryterium. Nagrody indywidualne, przyznawane są przez ludzi, co czasem wypacza oceny (vide MVP dla Kobego w ’07 i jego wybory do defensywnych piątek…). Jeśli ktoś by chciał wiedzieć, kto był najlepszy w opinii innych graczy niech sobie obejrzy “Rebound: The Legend of Earl ‘The Goat’ Manigault” :)

    Co zaś do tematu. Do mnie bardziej przemawiają takie rzeczy http://postimg.org/image/urbwixf8r/ . Podoba mi się, co powiedział Mark Jackson komentując podanie LBJ na corner 3 do Bosha w game 5 – wszyscy chcą, żeby był jak Michael. Ale on nie jest jak Michael. On jest jak Michael I Magic. Jeśli ktoś bardziej sobie ceni scoring i jordanesque będzie wolal MJ. Jeśli woli grę bardziej all-around i raczej kreowanie innych niż granie samemu (wybuch radości po 3 Allena? :) ) to będzie się raczej skłaniał ku Magicowi czy Jamesowi. Ale to nie jest dyskusja, który Z NICH jest lepszy – tylko JAK ktoś postrzega bycie najlepszym.

    A co do samego porównywania karier. Warto pamiętać, że wiele czynników ma wpływ na ostateczne osiągnięcia – kontuzje, inne problemy zdrowotne (np. bycie nosicielem HIV), ciągłość kariery (np. zrobienie sobie przerwy na baseball), kluby do jakich się trafia (nie da się wygrać mistrzostwa w słabym zespole), układ sił w lidze (np. trwa dynastia Bulls), inni wielcy zawodnicy (Shaq to kozak, bo grał przeciwko kozakom, Howard to ciota, bo gra kozaka przeciwko ciotom) itp. Czasem to powód, żeby oceniać zawodnika wyżej niż jego faktyczna kariera (“na pewno osiągnąłby więcej, gdyby nie kontuzje!”) czasem odwrotnie (“phi, przecież Lebron grał 20 lat w lidze bez żadnych kontuzji, nic dziwnego, że ma takie statsy”), ale koniec końców rozliczamy jednak z tego, co zrobił w danych okolicznościach a nie – do czego byłby teoretycznie zdolny.

    Jak to się mówi? Kto wierzy nie potrzebuje żadnego dowodu, kto nie wierzy żaden dowód mu nie wystarczy? 4 MVP w 5 lat, 4 NBA finals z rzędu i cała masa “pomniejszych” osiągnięć. Give man some credit.

    0
    • W sumie racja.
      Tylko to wszystko tak trudno porozdzielać – zawsze w dyskusjach o tym kto jest najlepszy, będziemy mieszać dyskusje o tym jakie kryteria najlepszości trzeba brać pod uwagę. I w tym metapoziomie też się nie dogadamy :D
      Subiektywne wrażenia + własna hierarchia kryteriów oceny + wymierne osiągnięcia danego zawodnika, które trudno pominąć, a które i tak wszyscy próbują relatywizować i różne wagi przykładać (np. ilości tytułów; stosunek wygranych/przegranych serii/finałów; czy podstawowe statystyki indywidualne, a nie wymysły typu: największa ilość meczów z 27 pkt, 4 zb. i 6 ast ;). Tak mniej więcej ten bigos będzie zawsze wyglądał. Ja tam uwielbiam bigos i takie dyskusje :D

      Jak na razie, według wszystkich moich kryteriów i ocen “za wrażenia artystyczne”, ale też w świetle istotnych dla mnie liczb i faktów dotyczących gier, zwłaszcza playoffowych: Lebron jest wielki, ale do Jordana jeszcze mu daleko.
      No ale jak najbardziej mogę mu dać kredyt, że go przeskoczy. Pożyjom, uwidim. Ale jedno wiem na pewno: ładniej od Jordana KingJames grał nie będzie (wolę jordanesque ;)

      A propos Earla Manigaulta przypomina mi się anegdota, jak jeden gość wstąpił do Nieba (po drodze mu było). Św. Piotr go pyta, czego by sobie na początek życzył. A ten na to, że by chciał zobaczyć największego wodza wszystkich czasów. Św. Piotr na to, że nie ma problemu, i prowadzi go na spotkanie. Gość z niecierpliwością deliberuje czy to będzie Aleksander, Hannibal, Cezar… może Napoleon. A tu go wprowadzają do rajskiego ogrodu, gdzie siedzi taki jakiś niepozorny człowieczek z twarzy podobny zupełnie do nikogo…
      – Kto to jest? – się pyta.
      – Jan Nowak, szewc z Sieradza – odpowiadają.
      – Ale ja chciałem zobaczyć największego wodza wszechczasów!
      – Oto on, tylko, że nigdy nie dostał do dowodzenia żadnej armii…

      0