Nowojorskie impresje 762 – czyli… Black Jack, Baby!

1

Miałem szczęście.

Ominęła mnie pisarsko rzeźnia koźląt przy paśniku, emocjonalne rozchwierutanie Indian, którzy mają jakieś chyba moralne skrupuły przed zrywaniem kolejnych skalpów i rozczarowanie związane z tym, że PHI przedłużyła serię do stu czterdziestu porażek z rzędu.

Więc do tego CLE to tak podchodziłem z pewną dozą sceptycznego podłamania. Zwłaszcza, że klawiszowiec K. Irving wystąpił w jakiejś koszuli jak z szafy Don Vasyla.

No proszę.  A tu się okazuje się, że zespoły które nie grają o nic bywają najgroźniejsze. Nie ma presji. Nie ma oczekiwań. Jest Black Jack.

Uwielbiam faceta. Ten zawadiacki wąsik. Lekko szelmowskie spojrzenie. Brakuje mu szpady, kapelusza i maski Zorro. Don Diego wcale się nie boi. Nigdy się nie bał. Chuck Norris już się porobił, a Jarrett J. nadal rozgrzewał się w barze.

Spojrzałem. Tak przeciwko NYK ma największą statystyczną średnią zdobycz punktową. 12,82 pkt. na mecz w karierze. Facet urodził się, że męczyć Knicksów. Naprawę nie pamiętam spotkania, w którym nie miałby dobrego występu. W którym by nie przytłamsił, albo co najmniej nie postraszył… Nie wiem. Może to sekta Joe Carolla próbowała pożyczyć kilka drobnych na osełkę do noża w nowojorskim metrze? On odmówił i dostał w wątpia? Nie wiem. Ale jego zajadłość jest symptomatyczna. Nie inaczej było wczoraj. Druga połowa to był All-Star. Takie prawie z wniebowzięciem ciała do HoF. Miny Knicks becenne. Te jego mecze z NYK zaburzają mi jego percepcję jako gracza. Uważam, że jest lepszy niż to jest w rzeczywistości. Tak jak Anthony Davis. Tylko odwrotnie.

W M-Rapie trochę się z Maćkiem poszarpaliśmy o Jaxa, który wygląda jakby go przed każdym wywiadem  przywiązywali pasami do krzesła, żeby nie spadł. Phil z całym, naprawdę ogromnym szacunkiem. Jesteś starym pierdzielem. Na cholerę Ci to? Poczucie niespełnionych ambicji jest silniejsze niż zdrowy rozsądek? To się nie może udać.

Hej, ale NYK są 2-1 odkąd Phil zasiał na stolcu. Jest jakiś hype.

Co tam w szeregach?

I. Shumpert nie grał (Niagara z nosa). Melo zimny w 4Q jak nóżki w galarecie, R. Felton nabuzowany jak bakłażan, a Amare robi zwrot pod wiatr. T. Chandler nie kwiknął, chyba, że do wewnątrz, ale tego nikt nie słyszał. I to chyba ostatecznie zrobiło różnicę. Było +17. Skończyło się – 6 pkt. Życie. Turnaround.

Patrzę tylko na kalendarz ATL i NYK. To jedynie realna zagadka tego sezonu. Będziemy się updatować.

Popatrzmy na chłodno.

NYK – LAL (ciężko Trener Mike wypruje z siebie wszystkie żyły wodne, żeby polać nagą glacę szkoleniowca Woodsona (taki przyśpieszony dyngus), back to back z SAC (ciężki), walka z groźnym PHX i potem Splash Brothers shoot out, którzy muszą się ogarniać. Na koniec colka bezcukrowa w UTH. Taka sobie wycieczka lekko krajoznawcza. Nie nadzwyczajnie wymagająca. 2-3? 3-2? Potem Himalaje wschodu. Same piki powyżej 50%. BKN u siebie (jajks!), vs WAS (Cysiek pokaże), @ MIA (boli), @ TOR (może być piękne), vs CHI (Pampeluna), @ BKN (mniejsi bracia w ich czarnych skórach), v. TOR (o marchew dla renifera).

Bez złośliwości. 4-3? 3-4?

Optymistycznie zatem. 7-6. Co by dawało… 35-47.

ATL. PHX (ale u siebie i na koniec wschodniej wyprawy), @ MIN (lekko już luźna), vs POR (zmierające), @ WAS (Cysiek pokaże), v. PHI (bang), vs CHI (może?), v. CLE (why not?), @ IND (klocki), vs DET (trzeba), vs BOS (musisz), @ BKN (męcząco), vs MIA (bardzo boli), vs CHA (hej!), @ MIL (o brukiew dla kozła). Ostrożne 7-7? 6-8?

To by dawało pesymistycznie… 37-45. Będzie blisko. Ale tego meczu z CLE będzie brakować.

Oby.

NBA LPB - czyli pojedynek na figury retoryczne
NBA LPB – czyli pojedynek na figury retoryczne
Poprzedni artykułMiędzy Rondem a Palmą (47): Bonjour!
Następny artykułWażniejsze jak się zaczyna sezon zasadniczy, mniej jak się go kończy

1 KOMENTARZ